Niestety dopadła mnie kontuzja, która uniemożliwia mi bieganiu już od końca marca.....
Trochę chyba przedobrzyłem i czułem się zbyt mocny, za szybko zrobiłem mocny trening po zawodach i przeciążyłem lewe kolano....
Myślałem że może to rozbiegam i powoli wróci do normy, bo było to tylko kłucie pod rzepką podczas biegu, które nie ograniczało mi zakresu ruchu, jednakże po bieganiu już całkiem nieźle bolało. Po dniu przerwy ból mijał, szedłem znowu pobiegać z myślą że przeszło, jednakże ciągle tak samo.... Zrobiłem przez święta prawie 2 tygodnie przerwy, noga nie bolała, chociaż czułem że chyba dalej jest coś nie tak. Wybrałem się w końcu na trening sprawdzający kolano, jednakże po kilku kilometrach znów czuję to kłucie i niestety musiałem spacerkiem wrócić do domu, co było strasznie dołujące....
W mojej okolicy niestety ciężko znaleźć jakiegokolwiek dobrego ortopedy, dlatego wybrałem się do znajomych do Krakowa i przy okazji udało mi się znaleźć polecanego przez wielu specjalistę, który pracuje akurat w sobotę. Od razu zrobił mi USG i pokazał mi moją wodę w kolanie (na szczęście nie bardzo dużo) i stan zapalny, które robi się z przeciążenia.
Zalecenia: 2 tygodnie bez obciążania kolana, tabletki przeciwzapalne i z glukozaminą oraz rehabilitacja: jonofereza, pole magnetyczne, krioterapia...
Mam nadzieję że to pomoże!!! Już w tą sobotę wszystko się okaże po kolejnej wizycie i miejmy nadzieję że będę mógł wrócić do treningów i spotkamy się wkrótce na jakichś zawodach ;)
Pozdrawiam!!
Sportowe życie
poniedziałek, 23 kwietnia 2012
czwartek, 29 marca 2012
WInO Rzeszów 24.03.2012
WInO - czyli Wiosenna Impreza na Orientację ;)
Dowiedziałem się o niej dzięki swojemu ulubionemu portalowi napieraj.pl i od razu przypadła mi do gustu; głównie ze względu na bliskość (tylko 80 km), wpisowe 6zł od drużynyoraz także dzięki nazwie oczywiście:-)
Udało mi się namówić kolegów, którzy coś tam biegają, ale nigdy nie byli na takiej imprezie i czują się tak jak ja jakieś 2 lata temu, dlatego postanowiłem ich trochę wtajemniczyć :) A dla mnie to coś nowego, no i trening nawigacji, który jak zwykle odkładany wychodzi na zawodach...
Ostatecznie udało mi się zebrać włącznie ze mną 5 osób, podzieliliśmy się na 2 drużyny (regulamin przewidywał 2-3 osobowe zespoły) i zapisaliśmy się na trasę 20 km (do wyboru jeszcze 10 km).
Start zaplanowano na godzinę 11:00, także mieliśmy czas się wyspać, zebrać i dojechać do Rzeszowa.
10:30 krótka odprawa na której okazuje się że scorelauf, czyli można kombinować i dostajemy mapy
Jako nawigator swojej drużyny FIREMAN, biorę mapę w ręce, rozkładam na masce samochodu i wybieram warianty. Po mojemu najlepsza będzie kolejność: 5,3,11,7,9,8,1,10,4,2,6 i właśnie w ten sposób mniej więcej zaznaczam przebiegi między punktami. Chłopaki z drugiego zespołu chcą mi zaufać i kopiują warianty :) Kilka minut rozgrzewki i na starcie ustawia się 26 zespołów. Punkt 11:00 ruszamy; ja w celach treningowych, partnerzy w celach pierwszego sprawdzianu na takich imprezach ;)
Wybieram najłatwiejsze przebiegi, bo żaden ze mnie nawigator, a 20 km to nie tak dużo i wiem że chłopaki są w stanie tyle przebiec.Biegniemy główną ulicą, spokojnym tempem, chyba większość ekip wybrało podobnie jak my, jednak miejscowi znają chyba jakieś ścieżki. Według mojej oceny wychodzi że za zakrętem 5 dróżka w lewo i praktycznie jesteśmy na punkcie, będzie łatwo. Niestety trudno mi jakoś ocenić która droga jest tylko przy posesji, która biegnie dalej w pola, skręcamy o jedną lub dwie za późno i wylatujemy między PK5 a PK3, na szczęście to nieduże odległości ale musimy zejść niestety trochę z wysokości, chwilę zajmuje nam znalezienie tego domku, na szczęście podbijamy i lecimy dalej. Na szczycie koło PK5 spotykamy kolegów z drugiego zespołu, którzy szczęśliwie się przyczepili do kogoś i zaliczyli te punkty praktycznie bez biegu... Zły jestem na siebie, ale to dopiero początek, dalej nadrobimy...
Dalej jakoś kiepsko z drogami, także lecimy na azymut, trochę musimy wybijać las i niestety zbaczamy ( w sumie to ja zbaczam, bo nawiguję..) z trasy i wylatujemy nie w tym miejscu co chciałem, a niestety dalej trzymam się wariantu że do drogi, w dół i na krzyżówce w lewo itd. niestety nadrabiamy pewnie z 1 km, bo mało patrząc na mapę ufam na ślepo swojej decyzji... błędnej decyzji... gdy w końcu się orientujemy trzeba wracać z powrotem do miejsca gdzie wylecieliśmy na drogę... znów jestem zły na siebie, na szczęście chłopaki uspokajają, że nic się nie dzieje. Po drodze spotykamy znowu kolegów z drugiej drużyny którzy sobie idą... ale zgubili się i razem lecimy zmieniając kolejność teraz na PK9. Na szczęście trafiamy idealnie, dalej chciałem trochę skrócić przez krzaki, jednak znów błąd i po chwili przedzierania się wracamy na główną drogę... znów błąd!!
Na PK11 wybiegamy za daleko, ciągle nie mogę się przestawić że to nie 1:50000 jak zazwyczaj pięćdziesiątkach w których do tej pory startowałem tylko 1:20000 gdzie odległości są dużo mniejsze i szybciej uciekają!! Po chwili dezorientacji na szczęście trafiamy nad to jeziorko, ale znowu tracimy niepotrzebnie czas i siły. Do PK7 łatwy przebieg, jak większość wybraliśmy skakanie przez płot, ale chociaż tu nam wyszło najlepszym wariantem ;)
Długi przebieg do PK8, wypijamy Powerade na trzech po drodze, mijamy dużo osób z 10 km i staramy się trochę nadrabiać biegiem stracony czas.
Widzę że chłopaki trochę spoceni i zmęczeni, a mnie dopadła w końcu MOC i biegnę sobie lekko i szybko jak lubię, jednak drużyna to drużyna i trzeba się hamować ;)
Pozostałe punkty na szczęście wpadają bez problemów, w końcu się chyba przestawiłem na tę skale i jestem w miarą zadowolony z siebie. Krzyśka dopadają międzyczasie skurcze, wypijamy kolejnego powerade i powoli biegniemy. Na ostatnim punkcie dowiaduje się od dziewczyn sędziów które siedziały na kilku poprzednich punktach i tu także, że jesteśmy pierwsi w tym punkcie co mają podbite wszystko. Dodaje nam to animuszu, jednak w myślach wiem że to niemożliwe i musieli inne warianty wybrać ludzie.
Wpadamy na metę z czasem 2h 30 min, co daje nam szczęśliwe 7 miejsce!!!
Garmin pokazuje prawie 24 km, także jakieś 4 km za dużo co przy średnim tempie 6min15sek/km daje jakieś 25 minut straty przez moje błędy nawigacyjne, czyli tak naprawdę najniższy stopień podium!!
Ach te błędy... ale miał być trening i był trening, zobaczyłem jak wiele mi pasuje i oczywiście postanawiam się poprawić, potrenować trochę z różnymi mapami, a jak wyjdzie to zobaczymy ;)
Zwycięzca wykręca czas 1h35min, deklasując resztę stawki, ale później się dowiaduje że to Mistrz Polski w biegach na orientację w jednej z kategorii z tamtego roku, także nie ma co się dziwić, tylko gratulować i brać przykład, tylko jak????
Drugi team zajmuje 17 miejsce z czasem 3h30 min, a ja dostaję telefon z pracy, że dużo pożarów i muszę jechać do Biłgoraja do jednostki bo mam dyżur domowy... zapomniałem o nim, bo w sumie nigdy nie wzywali, ale te wypalania traw zmuszają nas do szybkiego powrotu bez żadnego obiadu, a ja od razu po przyjeździe i przebraniu się w pracy jadę do pożaru.....
Dowiedziałem się o niej dzięki swojemu ulubionemu portalowi napieraj.pl i od razu przypadła mi do gustu; głównie ze względu na bliskość (tylko 80 km), wpisowe 6zł od drużynyoraz także dzięki nazwie oczywiście:-)
Udało mi się namówić kolegów, którzy coś tam biegają, ale nigdy nie byli na takiej imprezie i czują się tak jak ja jakieś 2 lata temu, dlatego postanowiłem ich trochę wtajemniczyć :) A dla mnie to coś nowego, no i trening nawigacji, który jak zwykle odkładany wychodzi na zawodach...
Ostatecznie udało mi się zebrać włącznie ze mną 5 osób, podzieliliśmy się na 2 drużyny (regulamin przewidywał 2-3 osobowe zespoły) i zapisaliśmy się na trasę 20 km (do wyboru jeszcze 10 km).
Start zaplanowano na godzinę 11:00, także mieliśmy czas się wyspać, zebrać i dojechać do Rzeszowa.
10:30 krótka odprawa na której okazuje się że scorelauf, czyli można kombinować i dostajemy mapy
Jako nawigator swojej drużyny FIREMAN, biorę mapę w ręce, rozkładam na masce samochodu i wybieram warianty. Po mojemu najlepsza będzie kolejność: 5,3,11,7,9,8,1,10,4,2,6 i właśnie w ten sposób mniej więcej zaznaczam przebiegi między punktami. Chłopaki z drugiego zespołu chcą mi zaufać i kopiują warianty :) Kilka minut rozgrzewki i na starcie ustawia się 26 zespołów. Punkt 11:00 ruszamy; ja w celach treningowych, partnerzy w celach pierwszego sprawdzianu na takich imprezach ;)
Wybieram najłatwiejsze przebiegi, bo żaden ze mnie nawigator, a 20 km to nie tak dużo i wiem że chłopaki są w stanie tyle przebiec.Biegniemy główną ulicą, spokojnym tempem, chyba większość ekip wybrało podobnie jak my, jednak miejscowi znają chyba jakieś ścieżki. Według mojej oceny wychodzi że za zakrętem 5 dróżka w lewo i praktycznie jesteśmy na punkcie, będzie łatwo. Niestety trudno mi jakoś ocenić która droga jest tylko przy posesji, która biegnie dalej w pola, skręcamy o jedną lub dwie za późno i wylatujemy między PK5 a PK3, na szczęście to nieduże odległości ale musimy zejść niestety trochę z wysokości, chwilę zajmuje nam znalezienie tego domku, na szczęście podbijamy i lecimy dalej. Na szczycie koło PK5 spotykamy kolegów z drugiego zespołu, którzy szczęśliwie się przyczepili do kogoś i zaliczyli te punkty praktycznie bez biegu... Zły jestem na siebie, ale to dopiero początek, dalej nadrobimy...
Dalej jakoś kiepsko z drogami, także lecimy na azymut, trochę musimy wybijać las i niestety zbaczamy ( w sumie to ja zbaczam, bo nawiguję..) z trasy i wylatujemy nie w tym miejscu co chciałem, a niestety dalej trzymam się wariantu że do drogi, w dół i na krzyżówce w lewo itd. niestety nadrabiamy pewnie z 1 km, bo mało patrząc na mapę ufam na ślepo swojej decyzji... błędnej decyzji... gdy w końcu się orientujemy trzeba wracać z powrotem do miejsca gdzie wylecieliśmy na drogę... znów jestem zły na siebie, na szczęście chłopaki uspokajają, że nic się nie dzieje. Po drodze spotykamy znowu kolegów z drugiej drużyny którzy sobie idą... ale zgubili się i razem lecimy zmieniając kolejność teraz na PK9. Na szczęście trafiamy idealnie, dalej chciałem trochę skrócić przez krzaki, jednak znów błąd i po chwili przedzierania się wracamy na główną drogę... znów błąd!!
Na PK11 wybiegamy za daleko, ciągle nie mogę się przestawić że to nie 1:50000 jak zazwyczaj pięćdziesiątkach w których do tej pory startowałem tylko 1:20000 gdzie odległości są dużo mniejsze i szybciej uciekają!! Po chwili dezorientacji na szczęście trafiamy nad to jeziorko, ale znowu tracimy niepotrzebnie czas i siły. Do PK7 łatwy przebieg, jak większość wybraliśmy skakanie przez płot, ale chociaż tu nam wyszło najlepszym wariantem ;)
Długi przebieg do PK8, wypijamy Powerade na trzech po drodze, mijamy dużo osób z 10 km i staramy się trochę nadrabiać biegiem stracony czas.
Widzę że chłopaki trochę spoceni i zmęczeni, a mnie dopadła w końcu MOC i biegnę sobie lekko i szybko jak lubię, jednak drużyna to drużyna i trzeba się hamować ;)
Pozostałe punkty na szczęście wpadają bez problemów, w końcu się chyba przestawiłem na tę skale i jestem w miarą zadowolony z siebie. Krzyśka dopadają międzyczasie skurcze, wypijamy kolejnego powerade i powoli biegniemy. Na ostatnim punkcie dowiaduje się od dziewczyn sędziów które siedziały na kilku poprzednich punktach i tu także, że jesteśmy pierwsi w tym punkcie co mają podbite wszystko. Dodaje nam to animuszu, jednak w myślach wiem że to niemożliwe i musieli inne warianty wybrać ludzie.
Wpadamy na metę z czasem 2h 30 min, co daje nam szczęśliwe 7 miejsce!!!
Garmin pokazuje prawie 24 km, także jakieś 4 km za dużo co przy średnim tempie 6min15sek/km daje jakieś 25 minut straty przez moje błędy nawigacyjne, czyli tak naprawdę najniższy stopień podium!!
Ach te błędy... ale miał być trening i był trening, zobaczyłem jak wiele mi pasuje i oczywiście postanawiam się poprawić, potrenować trochę z różnymi mapami, a jak wyjdzie to zobaczymy ;)
Zwycięzca wykręca czas 1h35min, deklasując resztę stawki, ale później się dowiaduje że to Mistrz Polski w biegach na orientację w jednej z kategorii z tamtego roku, także nie ma co się dziwić, tylko gratulować i brać przykład, tylko jak????
Drugi team zajmuje 17 miejsce z czasem 3h30 min, a ja dostaję telefon z pracy, że dużo pożarów i muszę jechać do Biłgoraja do jednostki bo mam dyżur domowy... zapomniałem o nim, bo w sumie nigdy nie wzywali, ale te wypalania traw zmuszają nas do szybkiego powrotu bez żadnego obiadu, a ja od razu po przyjeździe i przebraniu się w pracy jadę do pożaru.....
poniedziałek, 26 marca 2012
wtorek, 20 marca 2012
RDS 2012 - Pierwsze zwycięstwo w PMnO 50 km
To był mój drugi start w Rajdzie Dolnego Sanu. W poprzednim roku udało mi się zająć 9 miejsce wraz z 3 innymi zawodnikami z czasem 7h28 min. W tym roku chciałem oczywiście poprawić ten wynik, dlatego nauczony doświadczeniami lepiej się do niego przygotowywałem. Niestety w niedzielę przed startem dość mocno się przeziębiłem i niemal cały tydzień nie ruszałem się z domu. Napisałem do Huberta, że dam mu znać do środy czy przyjadę na zawody. Jakoś powoli wracałem do zdrowia, przeciągnąłem trochę wyznaczony czas, w czwartek rano przebiegłem się około 10 km i stwierdziłem, że chyba jednak dam radę wystartować. Szczególnie mi zależało na tej imprezie głównie ze względu na jej bliskość ( jakieś 90 km od domu), podobnie jak Skorpion - to niestety jedyne takie imprezy w tej części Polski.
Start imprezy był wyznaczony na 9:00, także mogłem spokojnie się wyspać w swoim łóżku i pełen energii dojechać rano do bazy zawodów. Na miejsce przybywam na godzinę przed planowanym startem, o dziwo nie ma kolejek w biurze zawodów, także szybko dostaję kartę. Odprawa 8:30, nie bardzo słucham bo już wiem o co chodzi w tych imprezach, spotykam kolegę Marka, z którym w poprzednim roku całościowo zaliczam RDS i zgadujemy się żeby razem wyruszyć. Dostaję mapę i okazuje się, że jest scorelauf, czyli można odwiedzać punkty kontrolne w dowolnej kolejności. Analizując mapę, dochodzę z Markiem do wniosku, że zaczniemy odwrotną kolejnością, czyli od 9 do 1, gdyż w takim przypadku początkowe przebiegi wydają się łatwiejsze, a dalej trzeba będzie kombinować ;)
Godzina 9:00, tradycyjne odliczanie i startujemy. Grupa podzieliła się mniej więcej równo jeśli chodzi o kolejność punktów, także na początku biegniemy grupkami w coraz to większych odległościach do PK9, gdzie podbijamy go bez problemu. Do 8 już trochę dalej, biegnę swoim tempem, Marek za mną, mówi że trochę za szybko jak dla niego i każe mi biec samemu, jednak PK8 podbijamy jeszcze razem. Później wbiegamy na wał, gdzie czeka długi przelot do PK7 i w tym momencie, zostawiam Marka życząc mu powodzenia i rozwijając swoje tempo. Wyprzedzam kilka osób, tuż przed punktem doganiam Piotrka Kwitowskiego, razem go podbijamy i pędzimy dalej. Mamy niezłe tempo, przed nami widać już tylko jednego zawodnika, mówię: "Chyba jesteśmy na czele" na co Piotrek: "Co z tego i tak wygra Wanat..." Na PK6 doganiamy prowadzącego zawodnika, jemy po batonie i ruszamy dalej. Po kilkuset metrach Piotrek krzyczy że zgubił kartę i się wraca, a mi nie pozostało nic innego jak kontynuować dalej samemu. Na przelocie do PK5 spotykam jednego z setkowiczów, który robi mi powyższe zdjęcie ( nie wiem czemu tak się cieszyłem :D ). Punkt znajduję bez problemu i biegnę przez las do 4, gdzie według legendy jest 25 km, czyli połowa dystansu. Po drodze trochę lecę przez las i łąki na azymut, na szczęście trafiam w dobrą ścieżkę tuż za leśniczówką, przeskakuje przez rzekę i połowa zawodów za mną. Do tego momentu czułem się całkiem dobrze, miałem jeszcze trochę wody i sił oraz zastanawiałem się ciągle kiedy spotkam kogoś z naprzeciwka. Wiedziałem, że teraz czekają mnie długie przebiegi i łąki, bagna i nie wiadomo co jeszcze. Zjadam 7daysa, oszczędzam wodę mało popijając i ruszam dalej. Niedaleko od punktu w końcu napotykam prowadzącego z tamtej pętli i tak jak sądziłem jest to Irek Kociołek. Szybki uścisk dłoni, życzenie powodzenia i w drogę. Dobiegam drogą do jakichś bagien, wiem że muszę przedrzeć się na drugą stronę gdyż tam jest wał i droga na most. Biegnę jeszcze kawałek wzdłuż myśląc, że trafię na jakąś drogę, jednak niestety nic takiego nie znajduję, Decyduję się na przejście przez ten podmokły teren, skacze po kępach suchej trawy, gdzieniegdzie moczę buta, a na koniec dochodzę do rzeczki - jakieś 2 m szerokości, dna nie widzę... Nie pozostało mi nic innego jak zdjąć buty, wziąć je w ręce żeby nie zamoczyć i przejść na drugą stronę. Zimna, jak to w marcu, szczególnie gdy zanurzam się po pas... na szczęście nic głębiej. Przechodzę na drugą stronę, zmieniam skarpetki na suche ( pierwszy raz użyłem zapasowych na zawodach) i z mokrymi legginsami biegnę dalej, trochę nieprzyjemnie, ale na tym słońcu i wietrze szybko wyschną :) Wybiegam na asfalt, skręcam na wał i zaczynam już opadać z sił... Mijam kilku zawodników z naprzeciwka, dobiegam do mostu, a tam zaczyna się nowo powstała obwodnica, której nie ma na naszej mapie z lat 70, ale na szczęście nie zmieniło ona za wiele. PK3 to słup energetyczny, widzę ich kilkanaście... ciekawe, który to... drogi jakoś je omijają na początku, także idę wzdłuż linii energetycznej, jednak później trafiam na właściwą ścieżkę i bez problemu trafiam na odpowiedni słup. Stamtąd bardzo długi przebieg do PK2, decyduję się na obiegnięcie lasu wałem, gdyż tak się na pewno nie zgubię i raczej dam radę biec. Rozbieram się, jest południe, zostaje w samym krótkim rękawku, grzeje niemiłosiernie i do tego ten wiatr... wody już prawie nie mam, pić się chce a dużo do końca, niestety po drodze nie będzie już żadnych miejscowości, nie pomyślałem wcześniej żeby gdzieś "zatankować"... Powoli sunę się do przodu, metr po metrze, myślę tylko żeby nie stawać bo nie będzie mi się chciało ruszyć. Biegnę wałem, w okolicy punktu widzę 2 osoby, myślę tylko czy będą miały wodę na zbyciu.... Na szczęście to 2 dziewczyny z rajdu, które odpoczywają przy punkcie i częstują mnie kilka łykami wody, za co ogromnie dziękuję!!! Jedna pyta jak się nazywam, bo pewnie wygram, odpowiadam i ruszam dalej. W głowie pętlą mi się myśli, że to możliwe, ale z drugiej strony Irek, który ma już łatwe przebiegi i powinien to wykorzystać, ale zawsze to będę drugi, jeśli dotrę do mety, a sił coraz mniej... Momentami zaczynam nucić sobie piosenkę, której nauczyłem się będąc w szkole strażackiej w Częstochowie, dzięki zapominałem o zmęczeniu i nawet przyspieszałem momentami :) Dłuży się to wszystko, wody nie mam a do końca jeszcze z 10 km.... zatrzymuje jadący przez las samochód i dostaję kilka łyków napoju, trochę mi się poprawia samopoczucie, podbijam PK1 - szukam na brzegu potoku, jak opisuje punkt, na szczęście znajduję go trochę oddalonego w lasku i pozostaje mi tylko powrót do bazy. Niestety długi powrót przez pola, wał i kładkę na rzece. Znajduję w sobie ostatnie resztki sił i biegnę, jeśli tak to można nazwać.... zaczynają łapać mnie skurczę... zatrzymuję się, próbuje to rozchodzić, gdy przechodzi znów próbuję biec, ale znowu mnie łapią. Postanawiam już tylko iść i oglądam się za siebie, czy mnie nikt nie ściga.... Brakuje mi mocy, otwieram Marsa, który skleja mi usta jak tradycyjna Krówka "mordoklejka", nie ma czym popić... nie było to mądre, ale jakoś w końcu to przełykam. Przechodzę przez kładkę, do mety około 1,5 km, normalnie niecałe 10 minut, a teraz cała wieczność... podbiegam, łapią mnie skurcze, zatrzymuje się żeby rozchodzić i tak w kółko... ciągle myślę, że Irek już na mecie, ale jak dojdę jest szansa na 2 miejsce!! standardowo myślę, co mnie zmusiło żeby startować w takich zawodach i że nigdy więcej... W końcu widzę szkołę, w której mieści się baza, już niedaleko, kilkaset metrów... w końcu docieram na metę i dowiaduję się że WYGRAŁEM!!! Mój czas: 5h 42 minuty!! Garmin pokazał 56 km, czyli trochę nadrobiłem trasy. Nie wierzę, pierwsze zwycięstwo już bodajże w 5 starcie na 50 km!!! Na mecie poznaję Pawła Pakułę i Sabinę Giełzak, którzy mi szczerze gratulują wyniku, omawiamy warianty, a ja się zastanawiam gdzie ten Irek. W końcu po pół godziny pojawia się i także jest szczerze zaskoczony że zajął drugie miejsce, że nie ma więcej osób przed nim. Trzecia na metę wbiega Dagmara Kozioł z czasem 6h23 min, która tym rezultatem wzbudziła wielki podziw chyba u każdego!!
Postaram się później zamieścić swój przebieg i jakieś zdjęcia :)
Start imprezy był wyznaczony na 9:00, także mogłem spokojnie się wyspać w swoim łóżku i pełen energii dojechać rano do bazy zawodów. Na miejsce przybywam na godzinę przed planowanym startem, o dziwo nie ma kolejek w biurze zawodów, także szybko dostaję kartę. Odprawa 8:30, nie bardzo słucham bo już wiem o co chodzi w tych imprezach, spotykam kolegę Marka, z którym w poprzednim roku całościowo zaliczam RDS i zgadujemy się żeby razem wyruszyć. Dostaję mapę i okazuje się, że jest scorelauf, czyli można odwiedzać punkty kontrolne w dowolnej kolejności. Analizując mapę, dochodzę z Markiem do wniosku, że zaczniemy odwrotną kolejnością, czyli od 9 do 1, gdyż w takim przypadku początkowe przebiegi wydają się łatwiejsze, a dalej trzeba będzie kombinować ;)
Godzina 9:00, tradycyjne odliczanie i startujemy. Grupa podzieliła się mniej więcej równo jeśli chodzi o kolejność punktów, także na początku biegniemy grupkami w coraz to większych odległościach do PK9, gdzie podbijamy go bez problemu. Do 8 już trochę dalej, biegnę swoim tempem, Marek za mną, mówi że trochę za szybko jak dla niego i każe mi biec samemu, jednak PK8 podbijamy jeszcze razem. Później wbiegamy na wał, gdzie czeka długi przelot do PK7 i w tym momencie, zostawiam Marka życząc mu powodzenia i rozwijając swoje tempo. Wyprzedzam kilka osób, tuż przed punktem doganiam Piotrka Kwitowskiego, razem go podbijamy i pędzimy dalej. Mamy niezłe tempo, przed nami widać już tylko jednego zawodnika, mówię: "Chyba jesteśmy na czele" na co Piotrek: "Co z tego i tak wygra Wanat..." Na PK6 doganiamy prowadzącego zawodnika, jemy po batonie i ruszamy dalej. Po kilkuset metrach Piotrek krzyczy że zgubił kartę i się wraca, a mi nie pozostało nic innego jak kontynuować dalej samemu. Na przelocie do PK5 spotykam jednego z setkowiczów, który robi mi powyższe zdjęcie ( nie wiem czemu tak się cieszyłem :D ). Punkt znajduję bez problemu i biegnę przez las do 4, gdzie według legendy jest 25 km, czyli połowa dystansu. Po drodze trochę lecę przez las i łąki na azymut, na szczęście trafiam w dobrą ścieżkę tuż za leśniczówką, przeskakuje przez rzekę i połowa zawodów za mną. Do tego momentu czułem się całkiem dobrze, miałem jeszcze trochę wody i sił oraz zastanawiałem się ciągle kiedy spotkam kogoś z naprzeciwka. Wiedziałem, że teraz czekają mnie długie przebiegi i łąki, bagna i nie wiadomo co jeszcze. Zjadam 7daysa, oszczędzam wodę mało popijając i ruszam dalej. Niedaleko od punktu w końcu napotykam prowadzącego z tamtej pętli i tak jak sądziłem jest to Irek Kociołek. Szybki uścisk dłoni, życzenie powodzenia i w drogę. Dobiegam drogą do jakichś bagien, wiem że muszę przedrzeć się na drugą stronę gdyż tam jest wał i droga na most. Biegnę jeszcze kawałek wzdłuż myśląc, że trafię na jakąś drogę, jednak niestety nic takiego nie znajduję, Decyduję się na przejście przez ten podmokły teren, skacze po kępach suchej trawy, gdzieniegdzie moczę buta, a na koniec dochodzę do rzeczki - jakieś 2 m szerokości, dna nie widzę... Nie pozostało mi nic innego jak zdjąć buty, wziąć je w ręce żeby nie zamoczyć i przejść na drugą stronę. Zimna, jak to w marcu, szczególnie gdy zanurzam się po pas... na szczęście nic głębiej. Przechodzę na drugą stronę, zmieniam skarpetki na suche ( pierwszy raz użyłem zapasowych na zawodach) i z mokrymi legginsami biegnę dalej, trochę nieprzyjemnie, ale na tym słońcu i wietrze szybko wyschną :) Wybiegam na asfalt, skręcam na wał i zaczynam już opadać z sił... Mijam kilku zawodników z naprzeciwka, dobiegam do mostu, a tam zaczyna się nowo powstała obwodnica, której nie ma na naszej mapie z lat 70, ale na szczęście nie zmieniło ona za wiele. PK3 to słup energetyczny, widzę ich kilkanaście... ciekawe, który to... drogi jakoś je omijają na początku, także idę wzdłuż linii energetycznej, jednak później trafiam na właściwą ścieżkę i bez problemu trafiam na odpowiedni słup. Stamtąd bardzo długi przebieg do PK2, decyduję się na obiegnięcie lasu wałem, gdyż tak się na pewno nie zgubię i raczej dam radę biec. Rozbieram się, jest południe, zostaje w samym krótkim rękawku, grzeje niemiłosiernie i do tego ten wiatr... wody już prawie nie mam, pić się chce a dużo do końca, niestety po drodze nie będzie już żadnych miejscowości, nie pomyślałem wcześniej żeby gdzieś "zatankować"... Powoli sunę się do przodu, metr po metrze, myślę tylko żeby nie stawać bo nie będzie mi się chciało ruszyć. Biegnę wałem, w okolicy punktu widzę 2 osoby, myślę tylko czy będą miały wodę na zbyciu.... Na szczęście to 2 dziewczyny z rajdu, które odpoczywają przy punkcie i częstują mnie kilka łykami wody, za co ogromnie dziękuję!!! Jedna pyta jak się nazywam, bo pewnie wygram, odpowiadam i ruszam dalej. W głowie pętlą mi się myśli, że to możliwe, ale z drugiej strony Irek, który ma już łatwe przebiegi i powinien to wykorzystać, ale zawsze to będę drugi, jeśli dotrę do mety, a sił coraz mniej... Momentami zaczynam nucić sobie piosenkę, której nauczyłem się będąc w szkole strażackiej w Częstochowie, dzięki zapominałem o zmęczeniu i nawet przyspieszałem momentami :) Dłuży się to wszystko, wody nie mam a do końca jeszcze z 10 km.... zatrzymuje jadący przez las samochód i dostaję kilka łyków napoju, trochę mi się poprawia samopoczucie, podbijam PK1 - szukam na brzegu potoku, jak opisuje punkt, na szczęście znajduję go trochę oddalonego w lasku i pozostaje mi tylko powrót do bazy. Niestety długi powrót przez pola, wał i kładkę na rzece. Znajduję w sobie ostatnie resztki sił i biegnę, jeśli tak to można nazwać.... zaczynają łapać mnie skurczę... zatrzymuję się, próbuje to rozchodzić, gdy przechodzi znów próbuję biec, ale znowu mnie łapią. Postanawiam już tylko iść i oglądam się za siebie, czy mnie nikt nie ściga.... Brakuje mi mocy, otwieram Marsa, który skleja mi usta jak tradycyjna Krówka "mordoklejka", nie ma czym popić... nie było to mądre, ale jakoś w końcu to przełykam. Przechodzę przez kładkę, do mety około 1,5 km, normalnie niecałe 10 minut, a teraz cała wieczność... podbiegam, łapią mnie skurcze, zatrzymuje się żeby rozchodzić i tak w kółko... ciągle myślę, że Irek już na mecie, ale jak dojdę jest szansa na 2 miejsce!! standardowo myślę, co mnie zmusiło żeby startować w takich zawodach i że nigdy więcej... W końcu widzę szkołę, w której mieści się baza, już niedaleko, kilkaset metrów... w końcu docieram na metę i dowiaduję się że WYGRAŁEM!!! Mój czas: 5h 42 minuty!! Garmin pokazał 56 km, czyli trochę nadrobiłem trasy. Nie wierzę, pierwsze zwycięstwo już bodajże w 5 starcie na 50 km!!! Na mecie poznaję Pawła Pakułę i Sabinę Giełzak, którzy mi szczerze gratulują wyniku, omawiamy warianty, a ja się zastanawiam gdzie ten Irek. W końcu po pół godziny pojawia się i także jest szczerze zaskoczony że zajął drugie miejsce, że nie ma więcej osób przed nim. Trzecia na metę wbiega Dagmara Kozioł z czasem 6h23 min, która tym rezultatem wzbudziła wielki podziw chyba u każdego!!
Postaram się później zamieścić swój przebieg i jakieś zdjęcia :)
Dlaczego założyłem bloga!?
Nigdy nie myślałem tak naprawdę o zakładaniu bloga, gdyż uważałem to za głupie.....
Jednak gdy zacząłem startować w różnych imprezach sportowych, głównie Pieszych Maratonach na Orientację, zauważyłem iż znaczna część zawodników umieszcza później własne relacje na swoich blogach. Z wielką chęcią je czytałem, porównywałem odczucia autorów ze swoimi jeśli chodzi o dane zawody, ale w dalszym ciągu nie myślałem, że ja stanę się blogerem ;) Zmusił mnie do tego jeden bardzo cieszący mnie fakt, iż udało mi się wygrać V Rajd Dolnego Sanu i jako zwycięzca jestem winien relację z tej imprezy, a gdzie najlepiej będzie ją umieścić?? Chyba właśnie na blogu :) Mam nadzieję, że jakoś mi to będzie dobrze wychodzić i niektórzy chętnie będą czytać moje relacje, do czego szczerze zapraszam!!
Jednak gdy zacząłem startować w różnych imprezach sportowych, głównie Pieszych Maratonach na Orientację, zauważyłem iż znaczna część zawodników umieszcza później własne relacje na swoich blogach. Z wielką chęcią je czytałem, porównywałem odczucia autorów ze swoimi jeśli chodzi o dane zawody, ale w dalszym ciągu nie myślałem, że ja stanę się blogerem ;) Zmusił mnie do tego jeden bardzo cieszący mnie fakt, iż udało mi się wygrać V Rajd Dolnego Sanu i jako zwycięzca jestem winien relację z tej imprezy, a gdzie najlepiej będzie ją umieścić?? Chyba właśnie na blogu :) Mam nadzieję, że jakoś mi to będzie dobrze wychodzić i niektórzy chętnie będą czytać moje relacje, do czego szczerze zapraszam!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)