wtorek, 20 marca 2012

RDS 2012 - Pierwsze zwycięstwo w PMnO 50 km

To był mój drugi start w Rajdzie Dolnego Sanu. W poprzednim roku udało mi się zająć 9 miejsce wraz z 3 innymi zawodnikami z czasem 7h28 min. W tym roku chciałem oczywiście poprawić ten wynik, dlatego nauczony doświadczeniami lepiej się do niego przygotowywałem. Niestety w niedzielę przed startem dość mocno się przeziębiłem i niemal cały tydzień nie ruszałem się z domu. Napisałem do Huberta, że dam mu znać do środy czy przyjadę na zawody. Jakoś powoli wracałem do zdrowia, przeciągnąłem trochę wyznaczony czas, w czwartek rano przebiegłem się około 10 km i stwierdziłem, że chyba jednak dam radę wystartować. Szczególnie mi zależało na tej imprezie głównie ze względu na jej bliskość ( jakieś 90 km od domu), podobnie jak Skorpion -  to niestety jedyne takie imprezy w tej części Polski.
Start imprezy był wyznaczony na 9:00, także mogłem spokojnie się wyspać w swoim łóżku i pełen energii dojechać rano do bazy zawodów. Na miejsce przybywam na godzinę przed planowanym startem, o dziwo nie ma kolejek w biurze zawodów, także szybko dostaję kartę. Odprawa 8:30, nie bardzo słucham bo już wiem o co chodzi w tych imprezach, spotykam kolegę Marka, z którym w poprzednim roku całościowo zaliczam RDS i zgadujemy się żeby razem wyruszyć. Dostaję mapę i okazuje się, że jest scorelauf, czyli można odwiedzać punkty kontrolne w dowolnej kolejności. Analizując mapę, dochodzę z Markiem do wniosku, że zaczniemy odwrotną kolejnością, czyli od 9 do 1, gdyż w takim przypadku początkowe przebiegi wydają się łatwiejsze, a dalej trzeba będzie kombinować ;)
Godzina 9:00, tradycyjne odliczanie i startujemy. Grupa podzieliła się mniej więcej równo jeśli chodzi o kolejność punktów, także na początku biegniemy grupkami w coraz to większych odległościach do PK9, gdzie podbijamy go bez problemu. Do 8 już trochę dalej, biegnę swoim tempem, Marek za mną, mówi że trochę za szybko jak dla niego i każe mi biec samemu, jednak PK8 podbijamy jeszcze razem. Później wbiegamy na wał, gdzie czeka długi przelot do PK7 i w tym momencie, zostawiam Marka życząc mu powodzenia i rozwijając swoje tempo. Wyprzedzam kilka osób, tuż przed punktem doganiam Piotrka Kwitowskiego, razem go podbijamy i pędzimy dalej. Mamy niezłe tempo, przed nami widać już tylko jednego zawodnika, mówię: "Chyba jesteśmy na czele" na co Piotrek: "Co z tego i tak wygra Wanat..." Na PK6 doganiamy prowadzącego zawodnika, jemy po batonie i ruszamy dalej. Po kilkuset metrach Piotrek krzyczy że zgubił kartę i się wraca, a mi nie pozostało nic innego jak kontynuować dalej samemu. Na przelocie do PK5 spotykam jednego z setkowiczów, który robi mi powyższe zdjęcie ( nie wiem czemu tak się cieszyłem :D ). Punkt znajduję bez problemu i biegnę przez las do 4, gdzie według legendy jest 25 km, czyli połowa dystansu. Po drodze trochę lecę przez las i łąki na azymut, na szczęście trafiam w dobrą ścieżkę tuż za leśniczówką, przeskakuje przez rzekę i połowa zawodów za mną. Do tego momentu czułem się całkiem dobrze, miałem jeszcze trochę wody i sił oraz zastanawiałem się ciągle kiedy spotkam kogoś z naprzeciwka. Wiedziałem, że teraz czekają mnie długie przebiegi i łąki, bagna i nie wiadomo co jeszcze. Zjadam 7daysa, oszczędzam wodę mało popijając i ruszam dalej. Niedaleko od punktu w końcu napotykam prowadzącego z tamtej pętli i tak jak sądziłem jest to Irek Kociołek. Szybki uścisk dłoni, życzenie powodzenia i w drogę. Dobiegam drogą do jakichś bagien, wiem że muszę przedrzeć się na drugą stronę gdyż tam jest wał i droga na most. Biegnę jeszcze kawałek wzdłuż myśląc, że trafię na jakąś drogę, jednak niestety nic takiego nie znajduję, Decyduję się na przejście przez ten podmokły teren, skacze po kępach suchej trawy, gdzieniegdzie moczę buta, a na koniec dochodzę do rzeczki - jakieś 2 m szerokości, dna nie widzę... Nie pozostało mi nic innego jak zdjąć buty, wziąć je w ręce żeby nie zamoczyć i przejść na drugą stronę. Zimna, jak to w marcu, szczególnie gdy zanurzam się po pas... na szczęście nic głębiej. Przechodzę na drugą stronę, zmieniam skarpetki na suche ( pierwszy raz użyłem zapasowych na zawodach) i z mokrymi legginsami biegnę dalej, trochę nieprzyjemnie, ale na tym słońcu i wietrze szybko wyschną :) Wybiegam na asfalt, skręcam na wał i zaczynam już opadać z sił... Mijam kilku zawodników z naprzeciwka, dobiegam do mostu, a tam zaczyna się nowo powstała obwodnica, której nie ma na naszej mapie z lat 70, ale na szczęście nie zmieniło ona za wiele. PK3 to słup energetyczny, widzę ich kilkanaście... ciekawe, który to... drogi jakoś je omijają na początku, także idę wzdłuż linii energetycznej, jednak później trafiam na właściwą ścieżkę i bez problemu trafiam na odpowiedni słup. Stamtąd bardzo długi przebieg do PK2, decyduję się na obiegnięcie lasu wałem, gdyż tak się na pewno nie zgubię i raczej dam radę biec. Rozbieram się, jest południe, zostaje w samym krótkim rękawku, grzeje niemiłosiernie i do tego ten wiatr... wody już prawie nie mam, pić się chce a dużo do końca, niestety po drodze nie będzie już żadnych miejscowości, nie pomyślałem wcześniej żeby gdzieś "zatankować"... Powoli sunę się do przodu, metr po metrze, myślę tylko żeby nie stawać bo nie będzie mi się chciało ruszyć. Biegnę wałem, w okolicy punktu widzę 2 osoby, myślę tylko czy będą miały wodę na zbyciu.... Na szczęście to 2 dziewczyny z rajdu, które odpoczywają przy punkcie i częstują mnie kilka łykami wody, za co ogromnie dziękuję!!! Jedna pyta jak się nazywam, bo pewnie wygram, odpowiadam i ruszam dalej. W głowie pętlą mi się myśli, że to możliwe, ale z drugiej strony Irek, który ma już łatwe przebiegi i powinien to wykorzystać, ale zawsze to będę drugi, jeśli dotrę do mety, a sił coraz mniej... Momentami zaczynam nucić sobie piosenkę, której nauczyłem się będąc w szkole strażackiej w Częstochowie, dzięki zapominałem o zmęczeniu i nawet przyspieszałem momentami :) Dłuży się to wszystko, wody nie mam a do końca jeszcze z 10 km.... zatrzymuje jadący przez las samochód i dostaję kilka łyków napoju, trochę mi się poprawia samopoczucie, podbijam PK1 - szukam na brzegu potoku, jak opisuje punkt, na szczęście znajduję go trochę oddalonego w lasku i pozostaje mi tylko powrót do bazy. Niestety długi powrót przez pola, wał i kładkę na rzece. Znajduję w sobie ostatnie resztki sił i biegnę, jeśli tak to można nazwać.... zaczynają łapać mnie skurczę... zatrzymuję się, próbuje to rozchodzić, gdy przechodzi znów próbuję biec, ale znowu mnie łapią. Postanawiam już tylko iść i oglądam się za siebie, czy mnie nikt nie ściga.... Brakuje mi mocy, otwieram Marsa, który skleja mi usta jak tradycyjna Krówka "mordoklejka", nie ma czym popić... nie było to mądre, ale jakoś w końcu to przełykam. Przechodzę przez kładkę, do mety około 1,5 km, normalnie niecałe 10 minut, a teraz cała wieczność... podbiegam, łapią mnie skurcze, zatrzymuje się żeby rozchodzić i tak w kółko... ciągle myślę, że Irek już na mecie, ale jak dojdę jest szansa na 2 miejsce!! standardowo myślę, co mnie zmusiło żeby startować w takich zawodach i że nigdy więcej... W końcu widzę szkołę, w której mieści się baza, już niedaleko, kilkaset metrów... w końcu docieram na metę i dowiaduję się że WYGRAŁEM!!! Mój czas: 5h 42 minuty!! Garmin pokazał 56 km, czyli trochę nadrobiłem trasy. Nie wierzę, pierwsze zwycięstwo już bodajże w 5 starcie na 50 km!!! Na mecie poznaję Pawła Pakułę i Sabinę Giełzak, którzy mi szczerze gratulują wyniku, omawiamy warianty, a ja się zastanawiam gdzie ten Irek. W końcu po pół godziny pojawia się i także jest szczerze zaskoczony że zajął drugie miejsce, że nie ma więcej osób przed nim. Trzecia na metę wbiega Dagmara Kozioł z czasem 6h23 min, która tym rezultatem wzbudziła wielki podziw chyba u każdego!!
Postaram się później zamieścić swój przebieg i jakieś zdjęcia :)

3 komentarze:

  1. Nie zazdroszczę pokonywania rzeczki w ten sposób, my się nie zdecydowaliśmy na taki wariant i udało się po leżącej w poprzek brzozie;)

    No ale przede wszystkim gratuluję wyniku i kapitalnego czasu! "Szacun po kolana" jak mawiają;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Żeby mnie brać za faworyta... masakra jakaś... Trzeba zabrać się na poważnie za treningi, coby nie wypaść z roli :D

    Życzę powodzenia w pisaniu. Cholernie się cieszę, że coraz więcej osób pisze - czytanie relacji z rajdów robi się coraz bardziej "długodystansowe" ;)

    OdpowiedzUsuń